Jestem po kolacji, a raczej obiedzie, bo Włosi najważniejszy i największy posiłek jedzą właśnie wieczorem. Godzina 21 i nadal gorąco, więc wieczór postanawiam spędzić na dworze. Zamarzyłam o jakimś koncercie, a przynajmniej miejscu, gdzie spotkam ludzi, wypiję niezbyt mocne, ale zimne włoskie piwo i coś ciekawego poobserwuję.
Wyciągam Toto i pożyczonym autem jedziemy do Palazzo Chiaramonte-Steri. Kiedyś uczestniczyłam tam w ciekawym muzyczno-plastycznym performance. Dzisiaj natknęłam się również na oryginalne wydarzenie kulturalne. Palazzo to zabytkowy i zadbany kompleks z czasów wczesnego średniowiecza. Dziś mieści się tam uniwersytet, a także muzeum inkwizycji. Dzisiejszego wieczoru dziedziniec uniwersytetu został zamieniony w Salon des Refuses . To impreza dla tych, co lubią styl vintage. albo chcą po prostu miło spędzić sobotni wieczór.
Zaparkować jak zwykle nie ma gdzie. Wypatrzyłam jakiś wolny kawałek chodnika, a tu z ciemności wynurza się czarnoskóry mężczyzna i żąda opłaty za miejsce parkingowe. Nie jest to żaden parking, a on nie jest żadnym strażnikiem, ale płacić trzeba. Zawsze myślę, że to przeze mnie, bo podobno wyglądam jak bogata Rosjanka. (Nawiasem mówiąc w wiadomościach podawali, że Rosjanie wykupują w Palermo wszystko, co się da, więc można zdzierać z nich ile się da!) Kiedyś Toto udowadniał "parkingowemu", że jest Palermitano, a on na to, że on z Enny. Już myślałam, że zaraz pojawią się koledzy z Enny albo parkingu, ale Toto pożartował, obiecał, że zapłaci po powrocie i zostawił samochód. Nie byłam pewna, że samochód będzie kiedy wrócimy, ale ku uciesze był i to cały.
W salonie vintage spotkałam ciekawych artystów i designerów. Na początku stoisko artystki, która piecze oryginalne ciastka i zdobi je motywem znanych marek, jak Pepsi, 7up, aple. Ciasteczka wyglądały słodko jak maleńkie torciki. Dalej kilka stoisk z ubraniami i biżuterią.Oglądam koronkowe bluzki i sukienki, błyszczące srebrem spódnice z cekinami. Szczególnie podobają mi się apaszki, delikatne w dotyku, w pastelowe kolory i geometryczne wzory. Ubrania wiszą na jednym długim wieszaku i mam wrażenie, że przeglądam czyjąś szafę. Obok grupa designerów sprzedaje oryginalne krawaty, a kobieta w czerwonym toczku z piórkiem na głowie dumnie prezentuje czerwone, jakby plecione torebeczki. W starej walizce zgromadziła różne chustki, paski i toczki. Oglądam prostokątną torebkę z prawdziwej brązowej skóry. Pachnie i ma piękny prosty kształt. Nie śmiem jednak zapytać o cenę i idę dalej. Nie podobają mi się imitujące złoto świecidełka, w których lubują się Włoszki. Przeglądam za to stare płyty winylowe, radia i adaptery. Ktoś prezentuje własne plakaty inspirowane Coca Colą. Na jego stoliku wisi karteczka z napisem : Za wszystko, co zarobię, kupię sobie coca-colę. W tle gra muzyka. To kwartet na żywo wykonuje własne aranżacje przebojów filmowych i serialowych, jak Benny Hill, Czerwona Pantera. Siadam na murku i przyglądam się przechodniom. Są tu ludzie w każdym wieku. Obok mnie siedzi para staruszków, rodzice spacerują z niemowlętami. Dziewczyny przyjeżdżają skuterami ze swoimi chłopakami. Po kamienistym podłożu spacerują w butach na kilkunastocentymetrowych szpilkach i olbrzymich koturnach. Spotykają się tu znajomi, przyjaciele. Serdecznie witają się buziakami i głośno rozmawiają. Za każdą z pań pozostaje piękna woń perfum. Jedna żali się, że zrobiła sobie tatuaż, ale jest stanowczo za duży. Spaceruję znowu wokół stoisk.
Na scenę wchodzi DJ. Muzyka sprawia, że nie chce się opuszczać tego miejsca, gdzie pomieszane gusta tworzą wyjątkową atmosferę. Idę zerknąć do sali kinowej. To dawna kaplica z krzyżowym sklepieniem i freskami. Trafiam na polski czarno-biały film. Sala na około 40 miejsc jest wypełniona widzami. To połączenie starego wnętrza z nowoczesnością doskonale komponuje się ze stylem vintage.Przy okazji zwiedzam dostępne zakątki obiektu. Pałac ma trzy piętra, ale mogę zerknąć tylko na parter. Mieści się tam duża aula z potężnymi kolumnami. Na zewnątrz budynek prezentuje się okazale, a blasku dodaje mu świetlna iluminacja.
Niektórzy artyści zaczynają pakować swoje akcesoria. Decydujemy, że i my wracamy. Jest już dość późno. Na szczęście auto stoi, gdzie je zostawiliśmy. W końcu kto skusiłby się na kilkunastoletniego fiata pandę ze zdartymi oponami, który jeździ jak czołg. Na ulicy straszny korek, bo to sobotnia noc i życie tętni tu jakby dopiero dzień się zaczął. Trzymam się mocno drzwi samochodu, bo jedziemy nieco slalomem i na wyczucie, kto pierwszy. Jak zwykle idę spać późno, dla mnie za późno. Znowu nie będę mogła rano wstać!
Komentarze