I w końcu przekonałam się nieco do owoców morza. Po spacerze i zwiedzaniu Sferracavallo zostałam zaproszona na obiad do restauracji. Anna stwierdziła, że skoro świętujemy podwójne imieniny i podwójne urodziny w jednym miesiącu, to trzeba to uczcić w eleganckim miejscu, a co najważniejsze smacznie zjeść. Na wybrzeżu restauracja na restauracji. Nie da się spokojnie przejść, bo z każdej wychodzą kelnerzy, właściciel, pracownicy na ulicę, zaczepiają przechodniów i kuszą różnymi promocjami. Nas udało się zwabić propozycją, że kobiety jedzą pastę gratis. No i skorzystaliśmy. Była pora siesty, a więc w restauracji byliśmy tylko my. Dziwne, że było otwarte, ale pewnie to ze względu na sezon turystyczny i doskonałą pogodę do plażowania na pobliskiej plaży.
Usiedliśmy w sali na piętrze, gdzie chłodziły nas nieco wiatraki. Przeglądaliśmy menu. Na przystawkę zamówiliśmy krewetki. Podane na sałacie skropiłam jak największą ilością cytryny i limetki, a następnie ostrożnie obrałam jedną jak należy. O dziwo smakowała mi wyśmienicie! Zjadłam z apetytem jeszcze kilka. Nigdy wcześniej tak mi nie smakowały. Może to kwestia tego, że były świeżutkie? W końcu znajduje się tu port rybacki i pewnie codziennie rybacy dostarczają do restauracji świeże ryby. Z pewnością krewetki były też dobrze usmażone.
Następnie wypadało zjeść pierwsze danie. Było też rybne. Ja wybrałam znaną mi pastę z łososiem. Moich troje współbiesiadników zamówiło pastę z małżami i bakłażanem, pastę z jeżowca i pastę z bakłażanem i pomidorami. Nie mogłam zjeść tej gratisowej porcji. Zwykle na myśl o łososiu cieknie mi ślinka, a kiedy już go mam na widelcu, a moje kubki smakowe szaleją z radości, to po kilku kęsach zaczyna mi przeszkadzać jego smak i zapach. Nie mogę przełknąć więcej. Danie było smaczne, chociaż jadłam nie raz lepszą pastę z łososiem.
To jednak nie był koniec. Była jeszcze sałata mix z owocami morza. Mimo chęci nie mogłam już nic więcej w siebie wmusić poza dwoma krążkami ostryg. Były jeszcze kałamarnice i ośmiornice.
Byłam syta!Marzyłam o zimnym prysznicu i poobiedniej drzemce.
Muszę jeszcze wspomnieć, że podczas obiadu z ust Ignacio słowo "buono" padło około pięćdziesięciu razy. Tak zachwycał się obiadem, że co kęs podkreślał, jak bardzo mu smakuje. I gesty i "buono" mówiły wszystko. Trochę mnie to irytowało, ale to nie pierwszy raz, więc już się przyzwyczaiłam.
Podziękowałam za zaproszenie, a nam dziękowała cała ekipa pracująca w restauracji. Najpierw kelner, który dopytywał jeszcze w trakcie obiadu grzecznie, czy wszystko u nas w porządku. Potem kucharze wyglądali z kuchni, dalej jakaś kobieta życzyła nam dobrego dnia i dziękowała, a przy wyjściu chyba właściciel(ten co nam zareklamował obiad) uściskał każdego za rękę.
Wieczorem zrezygnowałam z kolacji. Zjadłam za to kawałek kantalupo.
Komentarze